Kiedy mówimy o dwu- lub wielojęzyczności, powinniśmy pamiętać, że pojęcie to opisuje różne zjawiska. Dziecko może się uczyć dwóch języków od urodzenia, bo np. jego rodzice mówią każde w innym języku. Wtedy, w miarę wzrastania i rozwoju, dziecko przyswaja struktury obu tych języków równocześnie. Mamy wówczas do czynienia z tzw. dwujęzycznością złożoną (wg terminologii Weinreicha). Często jednak dwujęzyczność wynika z doświadczenia emigracji. Jeśli do zmiany miejsca do życia dochodzi po trzecim roku życia dziecka, wówczas znajomość kolejnego języka nakłada się na ten, którym nauczyło się ono już posługiwać naturalnie, w rodzinie. Ten rodzaj dwujęzyczności określamy mianem współrzędnej. Oba rodzaje dwujęzyczności niosą ze sobą określone korzyści, ale też i konkretne wyzwania. Te ostatnie często są uważane za drugorzędne i pomijane przez nauczycieli, psychologów i pedagogów, podczas gdy tak naprawdę mogą decydować o stopniu przyswojenia nowego języka i ewentualnych szkolnych niepowodzeniach dziecka.
Dwujęzyczność często budzi niepokój rodziców, również pedagogów i psychologów. Czy to wyjdzie dziecku na dobre? Czy to, że dziecko, ucząc się mówić, miesza obydwa języki, nie opóźni u niego rozwoju mowy? Albo może utrwali złe nawyki i językowe błędy? Wyniki badań w tej materii są niejednoznaczne, przeważają jednak na korzyść dwujęzyczności.
Zdarza się, że nowy język, nabywany w szkole i w środowisku rówieśniczym, wypiera ten, którym dziecko porozumiewa się w domu rodzinnym. Pozornie to pożądany efekt – oznacza przecież, że dziecko dobrze adaptuje się do nowych warunków, nie będzie miało problemów z socjalizacją itd. Z wielu jednak przyczyn zaniechanie języka pierwszego/ojczystego może być dla dziecka niekorzystne. W najłagodniejszej wersji dziecko nie będzie czerpało profitów z dwujęzyczności, w skrajnych może prowadzić do tzw. półjęzyczności – kiedy dziecko posługuje się mieszanką języków, ale jego zasób słów i gramatyki w żadnym z nich nie jest wystarczający.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy mamy do czynienia z dwujęzycznością współrzędną (zachodzi wtedy, gdy drugi język nabywany jest po trzecim roku życia, czyli po przynajmniej częściowym opanowaniu języka pierwszego). Zjawisko częste jest w rodzinach emigranckich, kiedy dorośli wraz z dziećmi przenoszą się do innego kraju, gdzie obowiązuje język inny niż ich narodowy. Początki tego typu dwujęzyczności przebiegają często w ten sposób, że człowiek tłumaczy sobie wyrażenia i pojęcia z nowego języka na ten, który był dla niego pierwszym. Nie zawsze jest tak, że ten pierwszy był dobrze rozwinięty, stąd zdarza się, że drugi staje się językiem dominującym. Wielu imigrantów, zwłaszcza gdy opuścili swój kraj i otoczenie językowe dość wcześnie, jako dzieci, z czasem zaczyna lepiej mówić i lepiej wyrażać siebie w języku drugim, używanym w miejscu stałego pobytu.
Rodzice, pedagodzy i psychologowie mogą mieć wtedy dylemat, czy dziecko wzrastające na emigracji – w innej kulturze i innym obszarze językowym niż ten, którym posługuje się na co dzień w rodzinie – powinno zachować język rodziny/narodowy? Czy może powinno szlifować nowy język, który będzie niezbędny do przeżycia w zmienionej życiowej sytuacji?
W latach 80. XX wieku m.in. w USA mocno rozpowszechnione było przekonanie, że rodzice powinni zaniechać porozumiewania się z dzieckiem nawet w domu językiem rodzinnym/narodowym i mówić do niego wyłącznie w „nowym” języku – w języku ich nowego otoczenia. Po to, aby nie wywoływać konfuzji w głowach dzieci i nie stać na drodze ich rozwoju oraz asymilacji. Tę koncepcję obalili jednak naukowcy. Kiedy prowadzono intensywne badania nad dwujęzycznością m.in. w USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii (np. Cummins, 1981, 1988; Skutnabb-Kangas, 1989; za: Kurcz, 2007, rozdział 6 i 7), badacze doszli do przekonania, że największa korzyść nie płynie wcale z dominacji drugiego, nawet dobrze utrwalonego języka, ale właśnie ze zbalansowanej dwujęzyczności. Kiedy oba języki są rozwinięte na podobnym poziomie, mówimy wówczas o dwujęzyczności zrównoważonej czy zbalansowanej. Wtedy oba języki współpracują i możliwy jest transfer umiejętności językowych, a także poznawczych korzyści z dwujęzyczności. Przenosząc to na nasz rodzimy grunt – to znaczy, że nie tylko powinniśmy zastanawiać się nad tym, co zrobić, aby dzieci z doświadczeniem migracyjnym lepiej mówiły po polsku, ale również, jak podtrzymać umiejętności językowe tych dzieci w ich pierwszym języku. Dlatego choć tzw. klasy powitalne, czyli oddziały przygotowawcze dla dzieci, które nie mówią po polsku, to niezbędna inicjatywa, musimy pamiętać również o tym, że o sukcesie szkolnym i życiowym tego dziecka decyduje także rozwój kompetencji w jego pierwszym języku.
W USA obecnie (np. Project Head Start for Dual Language Learners) nastawienie jest takie, aby pomagać dzieciom z rodzin z doświadczeniem migracyjnym we wzmacnianiu pierwszego języka dziecka, ponieważ jest on istotny dla jego kompetencji również w drugim języku. Stąd w amerykańskich szkołach lekcje m.in. języka hiszpańskiego. Widać ślady tego podejścia i w Polsce – w Gdańsku np. miasto stara się zapewnić imigranckim dzieciom lekcje języka ukraińskiego.
Warto pamiętać, że przy nabywaniu kompetencji językowych dwujęzycznego dziecka bardzo ważny jest czas. Dziecko potrzebuje go na ustabilizowanie się dwóch systemów językowych. Np. w przypadku dwujęzyczności współrzędnej (drugi język dziecko przyswaja, kiedy już zdobyło kompetencje językowe w pierwszym) początkowo dziecko tłumaczy sobie poznane w nowym języku słowa, pojęcia i zwroty na pierwszy język. W końcu jednak przychodzi taki moment, że przestaje korzystać z tej strategii, tylko od razu włącza myślenie w odpowiednim do sytuacji języku – np. w domu i z krewnymi mówi po ukraińsku, w szkole i w sklepie po polsku.
To ważna informacja dla nauczycieli, ponieważ w polskich szkołach rada pedagogiczna decyduje o przyznaniu ułatwień egzaminacyjnych dla dzieci z doświadczeniem migracyjnym (zarówno cudzoziemskich, jak i reemigrantów, czyli polskich rodzin powracających z emigracji do kraju) na tej podstawie, że język egzaminacyjny, czyli polski, jest dla nich drugim językiem, z którym w rzeczywistości szkolnej mają do czynienia krótko, nierzadko krócej niż 5 lat przed egzaminami po klasie ósmej albo maturą.
Niewątpliwie dużym wyzwaniem w rozwoju dziecka dwujęzycznego są ewentualne zaburzenia językowe. Terapeuci często stają przed dylematem, czy to, że dziecko nie mówi jeszcze lub mówi bardzo uproszczonym językiem i odstaje w tym obszarze od swoich rówieśników, wynika z jego dwujęzyczności. Czy może jest to problem rozwojowy? Rodzice się niepokoją, a diagności muszą rozstrzygnąć – czekać jeszcze na rozwój mowy czy już działać wyrównawczo? Trudność polega również na tym, że nie ma dobrych narzędzi diagnostycznych, które by pozwalały jednoznacznie rozpoznać problem.
Co jednak, gdy na dwujęzyczność dziecka nałoży się dysleksja? Może objawiać się różnie, w zależności od języka. Na czym innym będzie polegała dysleksja w języku polskim, na czym innym np. w angielskim, jeszcze inaczej w ukraińskim. Objawy dysleksji mogą być bardziej widoczne w jednym języku, a mniej w drugim, silniejsze w jednym, słabsze w drugim albo mogą występować w obu językach, którymi posługuje się dziecko. Aby zdecydować, czy mamy do czynienia z dysleksją, należałoby badać dzieci w ich języku pierwszym. Z tym jest naturalnie problem – brakuje takich testów. Trudno zresztą, aby były dostępne w każdym języku obcym, którym mogą posługiwać się dzieci z doświadczeniem migracyjnym w polskich szkołach. Niestety, nie mamy również metod diagnostycznych w najbardziej u nas pożądanych językach w obecnej sytuacji, to jest w języku rosyjskim i ukraińskim. W związku z tym mamy do czynienia z sytuacją, że dziecko z polskim jako drugim językiem siada nad testem diagnozującym dysleksję sformułowanym po polsku. To dziecko ma prawo popełnić w tym teście błąd nie tylko z powodu ewentualnych trudności rozwojowych, ale po prostu dlatego, że nie dość dokładnie zrozumie polecenia. Lepszym rozwiązaniem byłoby korzystanie z testów sformułowanych w tzw. sztucznym języku niż z tych w języku polskim. Mimo że pseudosłowa, których się tam używa, są i tak tworzone na bazie języka polskiego.
Żeby jednak mówić o dysleksji, musimy najpierw wiedzieć, czy dziecko jest w normie intelektualnej. I tu mamy ten sam problem – testy w języku polskim. Badanie testami inteligencji Stanforda-Bineta czy Wechslera nie da adekwatnych wyników. Nawet jeśli część testu zawiera skale bezsłowne – instrukcje i tak napisane są bowiem po polsku. Najtrafniejszym testem będzie więc Niewerbalny Test Inteligencji TONI -4, ponieważ zawiera instrukcje w 16 językach oraz taką, którą można przekazać pantomimicznie.
Często nie zauważamy dysleksji u dzieci dwujęzycznych, a ich kłopoty z czytaniem i pisaniem zrzucamy na słabe umiejętności w drugim języku albo na lenistwo czy problemy emocjonalne związane z adaptacją w nowym środowisku. Nierozpoznana dysleksja może jednak w oczywisty sposób rzutować na osiągnięcia szkolne dziecka, ale też na jego poczucie własnej wartości. Dziecko będzie wzrastało z podwójnym balastem – nie tylko związanym ze zmianą miejsca do życia i koniecznością adaptacji, ale również z brakiem sukcesów szkolnych. Diagnoza trudności szkolnych jest więc niezbędna.
Narzędzia diagnostyczne:
Literatura: